Kredyt w euro: inna waluta, ta sama pułapka

Kredyty waloryzowane kursem euro – dlaczego argumentacja banków nie wytrzymuje konfrontacji z rzeczywistością?

W ostatnim czasie w sprawach dotyczących kredytów waloryzowanych kursem euro banki próbują przekonywać sądy, że sytuacja tzw. „eurowiczów” różni się zasadniczo od położenia kredytobiorców frankowych. W skrócie – ich zdaniem, skoro kurs euro nie odnotował tak gwałtownych wahań jak frank szwajcarski, to ryzyko walutowe się nie zmaterializowało, a kredytobiorcy nie ponieśli realnej szkody. Co więcej – banki chętnie dodają, że kredyty euro nadal są korzystniejsze od złotowych, więc trudno mówić o jakimkolwiek pokrzywdzeniu konsumentów.

Tyle że to rozumowanie jest, mówiąc wprost – pozorne i błędne w samych założeniach. Przypomina sytuację, w której lekarz stwierdza, że pacjent z nowotworem pierwszego stopnia jest zdrowy, bo „na razie nic się nie dzieje”. Sam mechanizm choroby – jej toksyczność i nieprzewidywalność – pozostaje jednak taki sam. Dokładnie to samo można powiedzieć o kredytach waloryzowanych kursem euro.

Problem nie w skutkach, ale w mechanizmie

Istota sporów dotyczących kredytów waloryzowanych (nie tylko frankowych) nie polega na tym, czy kurs waluty rzeczywiście wzrósł, czy pozostał stabilny. Spór nie dotyczy rachunku zysków i strat, lecz samej konstrukcji umowy, która z punktu widzenia prawa konsumenckiego jest wadliwa.

Bank, wprowadzając do umowy jednostronny mechanizm przeliczeniowy, zastrzegł dla siebie prawo do swobodnego ustalania kursu waluty. Konsument nie miał żadnego wpływu na to, według jakiego kursu zostanie przeliczona jego rata. To oznacza, że kredytobiorca nigdy nie wiedział, jaka faktycznie będzie wysokość jego zobowiązania – w momencie podpisania umowy, w trakcie spłaty ani w przyszłości.

Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wielokrotnie wskazywał, że konsument musi być w stanie przewidzieć ekonomiczne konsekwencje podpisywanej umowy. W przypadku kredytów waloryzowanych (niezależnie od waluty) jest to niemożliwe – ryzyko walutowe jest nieograniczone, a kurs ustalany arbitralnie przez bank.

Stabilny kurs euro nie czyni umowy uczciwą

To, że kurs euro był przez ostatnie lata bardziej stabilny niż kurs franka, nie ma żadnego znaczenia dla oceny prawnej umowy. W prawie konsumenckim nie liczy się to, czy ryzyko się zrealizowało, ale czy w ogóle zostało na konsumenta przerzucone w sposób nieuczciwy.

Ryzyko kursowe w kredytach euro istnieje tak samo jak w kredytach frankowych. Jedyna różnica polega na tym, że „bomba” nie wybuchła z taką siłą, jak w sprawach frankowych. Jednak jej obecność w konstrukcji umowy sprawia, że kredytobiorca przez cały okres kredytowania znajduje się w sytuacji potencjalnego zagrożenia finansowego i to właśnie stanowi o nieuczciwości mechanizmu, a nie wysokość kursu w danym momencie.

Warto zauważyć, że w orzecznictwie TSUE oraz polskich sądów pojawia się konsekwentne stanowisko: ocena abuzywności postanowień umownych nie zależy od tego, czy zostały one faktycznie wykorzystane przez przedsiębiorcę na niekorzyść konsumenta. Wystarczy, że dają taką możliwość.

Kredyty „eurowe” to nie inny produkt – to ta sama konstrukcja

Konstrukcja kredytów waloryzowanych kursem euro jest identyczna jak w kredytach frankowych. Różnica dotyczy wyłącznie waluty, do której odwołuje się bank. Mechanizm indeksacji / denominacji, przeliczeń kursowych i sposób ustalania zobowiązania są takie same.

Nie ma więc żadnego racjonalnego powodu, by w jednej grupie kredytobiorców (frankowych) uznawać umowy za nieważne, a w drugiej (eurowej) za prawidłowe. Prawo konsumenckie chroni przed nieuczciwymi postanowieniami niezależnie od tego, czy dotyczą one franka, euro, dolara czy jakiejkolwiek innej waluty.

Nieograniczone ryzyko – wspólny mianownik wszystkich kredytów walutowych

Każdy kredyt waloryzowany kursem waluty obcej przerzuca całe ryzyko kursowe na konsumenta. W umowach tych brak było jakichkolwiek mechanizmów równoważących pozycję stron – bank nie ponosił żadnego ryzyka, mimo że to on kształtował kurs i decydował o sposobie przeliczeń.

Z perspektywy prawa konsumenckiego to klasyczny przykład nierównowagi kontraktowej, w której jedna ze stron (bank) może jednostronnie wpływać na zakres obowiązków drugiej strony (konsumenta).

To, że przez pewien czas kurs euro nie powodował dramatycznego wzrostu rat, nie oznacza, że ta nierównowaga znika. Mechanizm pozostaje toksyczny, a konsument wystawiony na permanentne, nieograniczone ryzyko finansowe.

Podsumowanie

Kredyty waloryzowane kursem euro, dolara czy innych walut to nie „inna historia” niż sprawy frankowe. To ta sama konstrukcja prawna, oparta na tym samym wadliwym mechanizmie przeliczeniowym. Różnica w dynamice kursu nie ma znaczenia – problemem nie jest bowiem poziom ryzyka, lecz jego jednostronne i nieprzejrzyste ukształtowanie.

Kredytobiorcy „eurowi” są chronieni przez te same przepisy, które pozwoliły frankowiczom unieważniać swoje umowy. A argumentacja banków, że „ryzyko się nie ziściło”, nie ma nic wspólnego ani z ekonomiczną rzeczywistością, ani z prawem konsumenckim.

Autor porady: